Pod osłoną nocy

Razem z bp. Krzysztofem Włodarczykiem ekstremalni mężczyźni uczestniczyli we Mszy św. rozpoczynającej nowy rok liturgiczny.

– Czuwanie chrześcijan nie jest oczekiwaniem w strachu, ale czuwaniem w postawie gotowości, w chwale i radości. Adwent nie jest leniwym wyglądaniem przez okno, bezmyślnym rozglądaniem się i opieszałością, ten czas ma swoją dynamikę. Nowy rok duszpasterski też mówi: idźcie i głoście. A więc czuwanie to ruch, dynamika, gotowość. Przeżywanie tego czasu powinno się odbywać w otwartości na Pana Boga i  drugiego człowieka – mówił zgromadzonym w katedrze biskup.

W tym roku gotowość adwentową zgłosiło stu panów. Jedni maszerowali, inni jechali na rowerach. Cel: dotrzeć na 5 rano do katedry.

Dojście do Koszalina z Góry Polanowskiej zabiera 9 nocnych godzin.

– Ostatni odcinek był najtrudniejszy. Pierwszy raz tak ucieszyłem się na widok katedry. Mijam ją codziennie, ale dzisiaj doceniłem wszystkie jej walory – przyznaje ze śmiechem Mirek Tęcza, jeden z tych, którzy podjął wyzwanie ekstremalnego wędrowania.

– Ta wędrówka to nie jest targowanie się z Panem Bogiem: idziemy w nocy, to coś wynegocjujemy. Adwent to czas oczekiwania i nadziei. Mężczyźni nie są gadułami. To było długie milczenie, dużo czasu na zastanowienie, „załatwianie” spraw z Panem Bogiem. Jest parę spraw pozawalanych, kilka przeprosin do wypowiedzenia. Ta noc i te kilometry pozwalają poukładać sobie w głowie i zrobić kilka noworocznych postanowień. Wiele trudnych spraw zostało po drodze – wyjaśnia.  

Razem z grupą pokonał ponad 40 km. Jak mówią to swoisty maraton adwentowy.

– Wyszła „parszywa dwunastka” przyszła „piękna dwunastka” – śmieje się ks. Jerzy Bąk, który razem z nimi wędrował. Zapytany, czy nie można by „normalnie”, tylko trzeba w środku nocy, na piechotę, duszpasterz męskiego środowiska w diecezji parafrazuje poezję Karola Wojtyły:

– Pod prąd, w górę, do źródła – kwituje powody ekstremalnego wchodzenia w Adwent. – Taki ma być ten nowy rok – dodaje.

– Jak mówił papież Franciszek zamieniliśmy kanapę na wygodne buty. Facetom grozi taka przedwczesna emerytura duchowa. Ciężko się ruszyć, więc taki impuls się przyda – dopowiada Tomek Rudnik z Miastka. W ubiegłym roku wjechał w Adwent na rowerze, w tym, ze względu na kontuzję, przyjechał do Koszalina samochodem.

– Ale dla jednych wyzwaniem jest przemaszerować 40 km, dla innych wstać na 5 rano na Mszę – dodaje.

Niecałe pięć godzin zajęło przyjście mężczyznom z Iwięcina.

– Idziemy, żeby poczuć radość czegoś wyjątkowego, innego od tego, co przeżywamy na co dzień – mówi Wojtek Zapalski.

– Jeśli podróżując złapiemy po drodze gumę i trzeba zmieniać koło, to dopiero jest radość z dotarcia na miejsce. Bez takich ekscesów ani radości by nie było, ani niewiele zapamiętałoby się z tej drogi – wyjaśnia obrazowo.

Męskie zejście do katedry na I niedzielę Adwentu to inicjatywa samych panów.

– Ta droga odciska swoje piękno na człowieku. Po ubiegłorocznej wyprawie widzimy z kolegami postęp w rozwoju. W dzisiejszym świecie jest tak mało czasu na refleksję. 5 godzin niemal w milczeniu to mnóstwo czasu, który można wykorzystać na to by bardziej być niż działać – dodaje.

Szli również panowie z Bobolic, Świeszyna, Jamna i Bonina. Najkrótsza trasę mieli mężczyźni z dwóch koszalińskich parafii: św. Wojciecha i debiutującej w męskim wędrowaniu św. Marcina.

– Równie dobrze można było rozpocząć Adwent uroczystą Sumą w parafii, ale dzisiaj chyba świat potrzebuje takich mocnych znaków: pokazania, że czekamy na coś ważnego, na przyjście Jezusa. Może gdyby nie taki mocny akcent, dla niektórych panów Adwent przeszedłby bez żadnego echa, byłby po prostu kolejnymi dniami w kalendarzu. Duchowe przygotowania do świąt dzisiaj tak łatwo spychane są przez to, co zewnętrzne – zauważa ks. Grzegorz Szymanowski, który prowadził panów z podkoszalińskiego Świeszyna.

– Nam, duchownym, też potrzeba takiego poruszenia, żeby nowy rok liturgiczny nie sprowadził się jedynie do zmiany lekcjonarza – przyznaje z uśmiechem.

Panowie nie tylko wmaszerowali w Adwent.

– Chcemy dobrze go zacząć, po męsku. Mężczyźni potrzebują wyzwań, chociaż zdaje się, że w dzisiejszym świecie wiele rzeczy staje na głowie. Ale potrzebują ich, żeby czuć się mężczyznami. Także w relacji z Panem Bogiem i w Kościele – mówi Jan Kolasa, jeden z trójki rowerzystów, którzy przyjechali ze Sławna.

– Wielkość mężczyzny zależy nie od wielkości konta, ale od odpowiedzialności, która podejmuje za wypełnienie swojej misji – przypominał panom bp Krzysztof Włodarczyk, podkreślając, że to, co mają przede wszystkim głosić światu to ojcostwo.

– Najbardziej niebezpiecznym ze złudzeń jest to, że mamy mnóstwo czasu, że możemy zacząć od jutra. Są rzeczy, których nie wolno odkładać, a najlepszy czas, jaki mamy dany od Boga to dzisiaj: dzisiaj spotkać się z Bogiem, dzisiaj czynić dobro, dzisiaj głosić – dodawał biskup.

Męskie ekstremalne wejście w Adwent zorganizowano po raz drugi.

Powyższa relacja Karoliny Pawłowskiej pochodzi z Gościa Niedzielnego.

Promieniste Zejście 2016

Chcemy jak co roku, uroczyście zacząć i świętować Nowy Rok Liturgiczny. Schodzimy się z różnych stron diecezji do katedry koszalińskiej, aby o godz. 5.00 pod przewodnictwem biskupa wejść w Adwent. Przyjrzyjcie się trasom Zejścia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W prawdzie o ojcostwie

Proboszcz koszalińskiej parafii katedralnej, a wcześniej wieloletni rektor Wyższego Seminarium Duchownego był gościem comiesięcznego spotkania mężczyzn we franciszkańskiej pustelni.

– Mądry ojciec wydobywa mężczyznę z chłopca poprzez zabawę: idziemy razem na Lecha Poznań, kupujemy szalik, biegamy, gramy w piłkę, siłujemy się na rękę. Chłopak musi mieć poobijane łokcie i kolana, bo taka jest struktura mężczyzny – wojownika, konfrontującego się z rzeczywistością. Co dzieje się, kiedy ojca nie ma? I to zarówno fizycznie, jak psychicznie, bo często bywa tak, że ojciec w domu jest, ale albo jest tak zmęczony, że idzie spać, albo chowa się przed telewizorem, za gazetą? Przy dużym uproszeniu: jeśli chłopak trafia na pustkę, to zaczyna się cofać. Kto chciałby konfrontować się z pustką? Więc cofa się duchowo do łona matki. Jego psychika układa się embrionalnie, zamyka się – wyjaśniał ks. Jastrząb.

Mówiąc o przyczynach dzisiejszego kryzysu ojcostwa wskazywał na industrializację, rewolucje społeczne, przemiany kulturowe, bunt młodzieży przeciwko plastikowym, sztywnym relacjom, których nie zastąpi komfort materialny, filozofie i konstrukcje człowieka odrzucające obraz Boga jako miłosiernego ojca. Konsekwencje braku ojca w życiu syna rozciągają się na jego dorosłe życie.

– Kiedy chłopak dorasta nie jest przygotowany do tego, żeby być odpowiedzialnym za żonę, za swoje dzieci. Bo nie został wprowadzony w konfrontacyjne funkcjonowanie, w odwagę, męstwo, podejmowanie decyzji, schodzenia z pola z tarcza, albo na tarczy, podnoszenia się po przegranej. Jeśli tego nie ma, to wystarczy pierwszy kryzys, jedno kuszenie i wykłada się bez umiejętności podnoszenia się. Ciągle się bawi, zmienia samochody, wciera kremiki. Ja nie mam nic przeciwko sanitarce, ale nie układanie loczków, przycinanie bródek i pachnidełka!

Tym duchowym kodem można zrozumieć wiele problemów: małżeństwa, które się rozpadają, homoseksualizm, narkotyki czy alkohol, sekty – mówił ks. Jastrząb.

– Córka dla ojca jest księżniczką. On nosi ją na rękach, co nie znaczy, że nie stawia wymagań. W ten sposób córka uczy się szacunku dla samej siebie. Potem patrzy na każdego mężczyznę przez pryzmat swojego taty: mój tato mnie szanował, więc wiem, kogo chcę. A jak ojciec był łajdusem? To przytula się do każdego chłopaka. Nie szuka w nich seksu, tylko czułości, akceptacji, wszystkiego, czego nie dał jej ojciec – dodawał.

Panom, którzy nie zawsze potrafili udźwignąć ciężar ojcostwa ks. Jastrząb podpowiadał, że najważniejsze jest przebaczenie: sobie, własnym rodzicom i Bogu.

– Cokolwiek by się wydarzyło w historii wychowywania syna czy córki trzeba sobie przebaczyć. Nie patrzeć na swoje przegrane momenty w życiu swoimi oczami, ale przyjąć w całej prawdzie wzrok Jezusa Chrystusa. Stanąć przed Nim bez ściemy ze wszystkim, co jest w nas: stało się, przebacz mi. Bóg nigdy nie odrzuca, kocha nas bezwarunkowo, jest oszalały z miłości również do tych przegranych. Więc przebacz sobie. Przebacz rodzicom jeśli nosisz w sobie zranienia. Bywa, ze stajesz i mówisz: nie mogę. Nie umiesz przebaczyć tego, co ojciec zrobił tobie, czy matce. Co wtedy? Stań przed Panem Jezusem i proś: „Ty przebacz za mnie, bo ja jeszcze nie umiem”. I przebacz Bogu, do którego nie raz i nie dwa masz żal o to, jakie jest twoje życie, że nieudane, że byle jakie. On wszystko o twoim życiu wie. Odkryj, że istniejesz. Najpierw odkrywasz to, że jesteś jestem człowiekiem, potem to, że jesteś mężczyzną, potem to, że jesteś chrześcijaninem, na końcu to, że jesteś ojcem. Jest za co Bogu dziękować – mówił panom.

Powyższa relacja Karoliny Pawłowskiej pochodzi z Gościa Niedzielnego.

Przekaz ks. Nikosa

– Jeśli chcesz być prawdziwym mężczyzną, nie patrz na model, który daje ci świat. Patrz na Chrystusa, który stał się słaby. Stał się grzechem. Był bez grzechu, ale wziął na siebie grzechy najgorszych grzeszników tego świata. Odwagi! – zachęcał mężczyzn świętujących w Darłówku ks. Nikos Skuras.

Z każdą kolejną godziną panów gotowych na świętowanie pojawiało się coraz więcej, choć i tak – ku rozczarowaniu organizatorów – trudno było mówić o tłumach. Bardziej dopisali goście, którzy na jubileusz przyjechali z Gdańska, a nawet z Rzeszowa, niż bracia z diecezji.

– Jest ciekawie odkrywać mentalność Boga. Bo myśmy się nauczyli w Kościele polskim mentalności masowej. Mentalność Jezusa jest inna: angażuje wielkie siły, przygotowania, jak na tysiące ludzi, oznakowane całe miasto, chór, biskupa, który przyjeżdża tu dla takiej garstki. A teraz wyobraź sobie, że Bóg angażuje tylu ludzi dla jednej osoby. Żeby ją zbawić. To jest mentalność Jezusa. To jest mentalność prawdziwego mężczyzny, który zostawia 99 owiec, które nie potrzebują nawrócenia, i idzie po tę jedną – tłumaczył przygaszonym nieco mężczyznom ks. Nikos Skuras.

Wędrowny katechista Drogi Neokatechumenalnej, znany z ognistego temperamentu i kontrowersyjnego przepowiadania, głosił dla panów homilię podczas Mszy św., której przewodniczył bp Krzysztof Włodarczyk.

Jeszcze przed świtem mężczyźni rozpoczęli dzień modlitwą w porcie Karolina Pawłowska /Foto Gość – Może jest tak, że wciąż popełniasz ten sam grzech, więc doszedłeś do wniosku, że nie warto się spowiadać. Że wrócisz do Jezusa dopiero, jak się poprawisz. A ja ci mówię: nie bądź głupi, wróć do Jezusa już dzisiaj. Zrzuć na Niego swój grzech, bo go już 2 tys. lat temu wziął na siebie. Kupił twoje grzechy, płacąc własną krwią. Więc przestań trzymać te grzechy przy sobie, oddaj je, żebyś mógł być prawdziwym mężczyzną, który akceptuje swoją historię, swoją słabość, swoją grzeszność. Który akceptuje to, że nie może być idealnym mężem, ojcem, katolikiem. Akceptuje i pozwala Chrystusowi kochać siebie takim słabym i takim grzesznym – przekonywał panów ks. Nikos, zachęcając do korzystania z sakramentu pokuty i pojednania.

Po Mszy św. i biskupim błogosławieństwie panowie przenieśli się z kościoła św. Maksymiliana Kolbego do portu, w którym czekała na nich uczta muzyczna: koncert najlepszych zespołów szantowych.

Jak podkreślają sami panowie uczestniczący w jubileuszu, potrzeba im doświadczenia męskiej wspólnoty, przekonania, że stanowią realną siłę i mogą – zaczynając od siebie – dokonywać dobrych przemian w świecie.

– Potrzeba mężczyznom takiego zwołania, żeby pokazać, że są mężczyznami także z faktu wiary. Jezus to prawdziwy mężczyzna, który pokonał grzech i śmierć cichością i pokorą, nie siłą. Tym powinien kierować się prawdziwy mężczyzna. To jest zginanie męskich kolan – uważa ks. Jerzy Bąk, opiekun męskiego środowiska powstającego w diecezji.

Jak mówi, z kolan trzeba się też podnieść i stanąć mocno na nogach wobec świata. – Jezus potrzebuje wojowników, bo w dzisiejszym świecie trwa walka na śmierć i życie. Kto ma stanąć do walki, jeśli nie mężczyzna? – pyta duszpasterz.

Świętowaniu w Darłówku patronował bł. Jan z Łobdowa, którego wspomnienie przypada jutro. Będzie to zarazem pierwszy we franciszkańskim klasztorze nad morzem odpust ku czci tego nieco zapomnianego świętego.

– Trudno mierzyć się z takim żywiołem, jakim jest morze, bez oparcia w Bogu. A On posługuje się „swoimi ludźmi”, czyli świętymi. Od roku w Darłówku bł. Jan z Łobdowa, zapomniany przez wieki, a teraz na nowo odkrywany franciszkanin z XIII w., mieszka z nami w swoich relikwiach. Ludzie modlą się za jego wstawiennictwem i wypraszają wiele łask – mówi o. Sebastian Fierek, proboszcz parafii pw. św. Maksymiliana M. Kolbego.

Dawniej bł. Jan Łobdowczyk ratował rozbitków na wodzie, dzisiaj ratuje również rozbitków życiowych. A tych w naszym województwie przodującym w liczbie rozwodów, z problemem alkoholizmu, beznadziei i niskim procentem uczęszczających na niedzielne Msze św., nie brakuje.

– Właśnie do nich Kościół musi w pierwszym rzędzie wychodzić z orędziem Ewangelii. Nasze dzisiejsze spotkanie jest próbą takiego ewangelizowania przez świadectwo. My, duchowni, do wielu środowisk nie dotrzemy, wiele drzwi już jest przed nami zamknięte, potrzeba ludzi świeckich, uformowanych, mających mocne oparcie w Chrystusie, którzy będą żyć wiarą i nieść ją innym: dzisiaj są to świętujący w Darłówku mężczyźni, którzy mają szansę dotrzeć do innych mężów i ojców – podkreśla o. Fierek.

Relacja Karoliny Pawłowskiej z Gościa Niedzielnego.

Jubileusz Mężczyzn

– Jesteśmy z pokoleń, które ciągle chcą kompromisu: Ewangelia? Tak, ale dostosowana do naszej mentalności, współczesności. A potem rozkładamy ręce i dziwimy się, że owoców nie widać. Klucz do owocowania jest gdzie indziej: fiat, amen, niech tak się stanie – przypominał mężczyznom bp Edward Dajczak.

Hierarcha przewodniczył Mszy św. rozpoczynającej Jubileusz Mężczyzn – trzydniowe święto mające rozbudzić do wiary męską część diecezji.

Podpowiadając mężczyznom wzór do tego, jak stawać się lepszym mężczyzną i ojcem, wskazywał na Abrahama. – Obok Maryi jest on dla nas dzisiaj niezwykłym świadkiem. Podobnie jak Ona musi się zdobyć na jedną decyzję i ma tylko jedną gwarancję: słowo Boga. I nic więcej, żadnych więcej podpórek. Bóg mówi mu: „Wyjdź ze swojego świata i idź tam, dokąd cię zaprowadzę”. Żeby dojść do nowego świata, musi wyjść ze starego – wyjaśniał zgromadzonym w koszalińskim kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego.

Jak zauważał, wezwanie do złożenia w ofierze jedynego syna było dla Abrahama drogą zawierzenia Bogu. – Izaak nie rozumie tej drogi, ale uczy się jej ojca, ponieważ ojciec jest wierny. Izaak uczy się, że Bóg znajdzie rozwiązanie, uczy się spełnienia Jego woli aż do końca. W tym momencie Abraham rodzi swojego syna do męskiego życia. Jeden i drugi doświadcza wierności Boga, a zarazem piękna tej wierności. Miłość Boga prowadzi człowieka do krawędzi –- podkreślał bp Dajczak.

Zachęcał panów, by nie ulegali pokusie sprowadzania chrześcijaństwa do relacji wzajemności. – Chrześcijańska miłość to nie jest miłość wzajemna: ty jesteś miły dla mnie, ja dla ciebie, ty mnie kochasz, ja kocham ciebie. Chrześcijańska miłość jest tam, gdzie człowiek oddaje siebie, zatraca dla innych. Mamy pokusę, żeby zadowolić się chrześcijaństwem wzajemności, a to nie wystarczy, nie objawi miłości Ojca – przestrzegał hierarcha.

Msza św. w kościele oo. franciszkanów rozpoczęła męskie świętowanie w diecezji. Jutro panowie będą je kontynuować nad samym morzem, w Darłówku. Rozpoczną jutrznią odmawianą o świcie w porcie. Potem będzie czas na konferencje, rozmowy i szantowe koncerty.

– W Roku Miłosierdzia wszystko jest jubileuszowe, święte. Także to, co możemy zrobić na płaszczyźnie męskich działań, może być święte. Niecały rok temu zostaliśmy zaproszeni do zorganizowania Jubileuszu Mężczyzn. Polska została podzielona na trzy bieguny z ośrodkami w Krakowie, Warszawie i Koszalinie. Dzisiaj jest święty czas, tutaj i teraz. Przyszliśmy po to, żeby oprzeć się o Chrystusa – mówi Marcin Piotrowski, jeden z inicjatorów jubileuszowego świętowania.

Na Mszy św. inaugurującej jubileusz trudno było mówić o tłumach mężczyzn.- Organizująca się w diecezji męska wspólnota to inicjatywa, która daje dużo nadziei. Nie chodzi o ty, by szybko stali się tłumem, bo to mogłoby być dla wspólnoty niebezpieczne – uważa bp Edward Dajczak

– Chodzi raczej o to, by stali się silną, radykalną grupą. Radykalną w sensie ewangelicznym, przeżywającą Ewangelię po męsku, na serio, twardo. Wtedy każdy, kto do nich będzie dołączać, wejdzie do grupy, która będzie stanie go postawić na nogi. A jeśli miałby to być tłum niezdecydowanych, to jedyne, co osiągną, to letnia woda. Bycie letnim nigdzie się nie sprawdza, a dla mężczyzn to już w ogóle żadna propozycja. Najgorzej, jeśli mężczyzna powtarza sobie: „No przecież nie jest ze mną tak źle, są gorsi” i nic nie robi, znajdzie tysiące usprawiedliwień. Wtedy nie ma sił, żeby do czegokolwiek się poderwać. Jeśli dzisiaj, w tym rozmytym świecie, ma się dokonać coś dobrego, to potrzeba właśnie konkretnych, poukładanych mężczyzn – dodaje.

Byłem trupem

Karolina Pawłowska w Gościu Niedzielnym:

Przez ponad godzinę Andrzej „Kogut” Sowa opowiada o swoim życiu.

– Nie ma takiego bagna, z którego Jezus nie mógłby wydostać człowieka – mówi.

Kogut nie tylko na Śląsku był legendą. Punkowiec, wchodząca gwiazda jarocińskiego festiwalu, król ostrych melaży suto zakrapianych alkoholem w każdej postaci i narkotykami. Zaczynał od jednego skręta i hodowli marihuany w przydomowym ogródku. Żeby było fajnie, żeby mieć kolegów. Potem była już tylko równia pochyła. Coraz więcej alkoholu, coraz mocniejszy towar.

– Tak działa diabeł, taka jest rzeczywistość grzechu. Zaczyna się od drobiazgów, które powoli zabijają sumienie. Bo przecież co w tym złego, że czuję się świetnie, że się bawię, że mam kumpli i dziewczyny? – mówi do ponad setki mężczyzn ciasno upchniętych w niewielkiej kaplicy na Górze Polanowskiej. Nie przebiera w słowach.

– Właściwie zajmowałem się tylko ćpaniem i produkowaniem narkotyków. Doszedłem do stanu, w którym potrafiłem ćpać dziennie 20 mililitrów heroiny. Okradałem rodziców i znajomych, dilowałem, wykorzystywałem ludzi. Policja mnie ścigała, miałem zarzuty ze wszystkich paragrafów o narkotyki – wylicza jak na spowiedzi.

– Kiedy człowiek wyrzuci Boga ze swojego serca zostaje wielka dziura. Można wrzucać w nią tony narkotyków, zalewać alkoholem, zapełniać seksem, pieniędzmi, karierą, a i tak nie da się wypełnić. Chce się tylko ciągle więcej i więcej, bo nic nie jest w stanie zaspokoić głodu – mówi.

Po czterech latach heroinowego ciągu i mieszkaniu w piwnicy jednej z legnickich ruder w glanach i skórzanej kurtce ważył niecałe 50 kg.

Były narkoman, muzyk punkowy dzielił się świadectwem nawrócenia i modlił się razem z ponad setką mężczyzn.   Były narkoman, muzyk punkowy dzielił się świadectwem nawrócenia i modlił się razem z ponad setką mężczyzn. Karolina Pawłowska /Foto Gość – Byłem zawszony, wkłuwałem się wszędzie gdzie się dało, czasami przez trzy godziny, żeby pod zrostami znaleźć żyłę, miałem taką ropowicę, że dziura na kostce sięgała do kości. Jednego razu obudziłem się, bo coś po mnie chodziło. To był szczur, który zjadał moje strupy. Byłem trupem – wspomina.

Z pomocą przychodzi przypadkowo napotkana dawna koleżanka. Zabiera go do domu, karmi, leczy. Potem proponuje wyjazd na imprezę do ludzi poznanych w Jarocinie. Jak się okazuje na… rekolekcje charyzmatyczne.

– Do kościoła chodziłem tylko po to, żeby spokojnie sobie przyćpać. Dawno się z tego wypisałem. Jeden „czarny” pedofil, inny uzależniony od pieniędzy, sąsiad, porządny katolik po pracy „naprawia” żonę pięściami, plotkujące stare baby i ja mam w takiej szopce uczestniczyć? – żywo gestykulując oddaje swoje ówczesne nastawienie do Kościoła.

– Wiem, co mnie do doprowadziło do takiej nienawiści. Spotykałem buddystów, krisznowców, szamanów, bioenergoterapeutów. Latałem z wahadełkiem, wywoływałem duchy, rzucałem przekleństwa. Potem czułem, że ktoś ciągle jest przy mnie. Jak ćpałem i sam się unicestwiałem, to było w porzo. Jak tylko zaczynałem jakiś detoks, to zaczynały się jazdy: rzeczy na biurku się ruszały, zasłony się zawijały, podłoga skrzypiała, chociaż nikt nie chodził. Coś mnie paraliżowało, dusiło. Demon zrzucił mnie z łóżka – wyznaje.

Na rekolekcje do Konarzewa jednak dojechał. Żeby – jak mówi – „rozpierdzielić imprezę nawiedzonym Jezuskom”.

Naćpany po uszy trafił do charyzmatycznej wspólnoty, jakiej nigdy wcześniej nie poznał. I zderzył się z… miłością. Ludzką i Bożą. Ale zaczęły się też objawy głodu narkotycznego.

– Ćpunowi od razu włącza się jedno: trochę kasy mam, trochę kasy wysępię od Marzeny, ksiądz coś gadał o Caritasie. Nazbieram na bilet do Poznania i na metę. Poszedłem do księdza i mówię, że potrzebuję pieniędzy na bilet. A on mówi: dobra, ale mamy taki zwyczaj, że przed wyjazdem z rekolekcji modlimy się nad człowiekiem wstawienniczo przez nałożenie rąk. Ale kasę dacie? No to się módlcie – opowiada.

Tam gdzie skończyły się możliwości człowieka, zaczęły się możliwości Pana Boga. W ciągu pięciu minut Kogut został uzdrowiony z jedenastoletniej narkomanii. 3 lutego 1993 r. narodził się Andrzej Sowa.

Dzisiaj mówi o sobie, że jest szczęśliwym człowiekiem. Z tłumu wyróżniają go nie tylko dredy i bojówki. Silna wiara i bezgraniczna ufność Bogu, który go nie zawodzi. Który uzdrawia, „załatwia” pracę, mieszkanie, rozwiązuje problemy.

– Dzięki temu, że Jezus za mnie umarł i mnie odkupił ja żyję. Wszyscy moi koledzy, z którymi ćpałem, poszli do piachu, mogę ich odwiedzać na cmentarzu. Doświadczyłem, czym jest moc Chrystusa. Ja wiem, dzięki Komu dzisiaj tutaj stoję, dzięki Komu jestem szczęśliwym człowiekiem, mężem i ojcem. Wiem, Kto mi przywrócił wolność i godność człowieka, Kto dał mi drugie życie – mówi bez cienia wątpliwości w głosie.

– Jezus nie jest do opowiadania, Jezus jest do życia Nim – dodaje.

Spotkanie z Andrzejem Sową było pierwszym po wakacyjnej przerwie męskim spotkaniem na Górze Polanowskiej. Było też ostatnim przed zbliżającym się wielkim świętowaniem, czyli zaplanowanym na 7-9 października Jubileuszem Mężczyzn.

Goście z Anglii na Jubileuszu

Dwóch liderów odnowy charyzmatycznej z Anglii i jednocześnie liderów ruchów męskich będzie gośćmi Jubileuszu. Gerard Pomfret i Charles Whitehead działają w męskim ruchu Harvesters i opowiedzą o swoich doświadczeniach. Będą mieli również spotkanie dla wszystkich chętnych w Domu Miłosierdzia.

Kelvin&Paul zapraszają na Jubileusz

Kelvin w suahili, Paul po angilesku. Nasi kenijscy przyjaciele zostali na trochę w Polsce po ŚDM. Wygląda na to, że zaraziliśmy ich nieco pomysłem ewangelizacji facetów. Już myślą o podobnych jak u nas spotkaniach u siebie w Nairobi.